niedziela, 21 października 2012

Haber-macher

Na zakończoną finisażem 20 pażdziernika wystawę Wymazywanie. Ćwiczenia z pamięci w Studio BWA przy ul. Ruskiej  (kuratorki: Patrycja Sikora, Alicja Klimczak-Dobrzaniecka) wchodziło się niemal po omacku przez pomieszczenie wypełnione kłębami białego i podświetlonego "dymu" wytworzonego przez grupę ŁUHUU! Wedle tekstu towarzyszącego wystawie była to bardziej instalacja świetlna niż dymowa, a jej "doświadczenie odwołuje się do mechanizmu pamięci". Tego nie rozumiem. Przeszedłem i chyba nic nie zapomniałem, nic mi się też nie przypomniało (poza mgłą). Chociaż..., gdy już wychodziłem z dymu, macając przestrzeń przed sobą, poczułem jakby lekki powiew, który przypomniał mi instalację Ryana Gandera (I Need Some Meaning I Can Memorize [The Invisible Pull]) w głównych halach Fridericianum na tegorocznych Documenta 13.


Clou finisażu stanowił około 20-minutowy pokaz filmu Die Hooligans der Festung Breslau Michała Sikorskiego, któremu towarzyszyła improwizacja muzyczna wykonywana przez autora filmu (instrumenty dęte) i Wojciecha Pukocza (gitara). Przetwarzane elektronicznie dźwięki instrumentów przypominały czasem "gadającą" gitarę Hendrixa, innym razem pobrzmiewały odjazdową muzyką Neila Younga do "Truposza". Sam film złożony został z "urywków przedwojennych wrocławskich kronik filmowych" i prywatnych filmów sprzed 1945 r., kończy się scenami walk, ostrzeliwania (czy Wrocławia/Breslau?) przez katiusze itp. Obszar ekranu podzielony był na dwa sąsiadujące ze sobą prostokątne pola, w których biegły zasadniczo niezależnie wątki filmowe. Pas "tła" u góry i u dołu zajmowały projekcje układające się jakby w ornamnetalny, dekoracyjny wzór, tworzony chyba z owego "skupionego na detalu obrazu miasta" współczesnego; niekiedy następowała z niego przebitka na główne pole ekranu. Wykorzystane Kroniki może i były wyprodukowane w studio we Wrocławiu, ale pokazywały nie tylko Wrocław/Breslau, mignęła mi np. charakterystyczna wieża kościoła w Krzeszowie. Nie jestem też pewien, czy sceny radosnego powitania żołnierzy niemieckich mogły pochodzić z Wrocławia lub nawet z Dolnego Śląska - kiedy i przy jakiej okazji? Wymowę filmu sprowadzić można do klasycznego następstwa:  zadowolenie ze zwykłego życia - upajanie się początkowymi sukcesami wojennymi - buta zwycięzców - klęska i zasłużona kara. Jaką rolę przypisał autor owym "detalom" współczesnego miasta (zapamiętałem kwitnący kasztan) trudno mi dociec. Na pewno uniknął w ten sposób prostej przekładki na propagandowy film o odbudowie zniszczonego miasta. Natomiast tytuł wydaje się pobrzmiewać zbytnio uproszczonym i niezrozumiałym przełożeniem na współczesność walczących ze sobą kibiców, czy raczej kiboli, bo chyba nie chodziło tu konkretnie o fanatyków West Ham United. Tym niemniej jako zainteresowany miastem obejrzałem (i wysłuchałem) w całości.

Wystawa pomyślana była jako towarzysząca konferencji (a może na odwrót?) zorganizowanej przez prof. Annę Markowską z Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego. Inaczej niż konferencja była ona jednak zasadniczo skupiona na problemie Breslau albo też Niemcy-Polacy-doświadczenie wymiany ludności. Krzysztof Wałaszek zaprezentował zestaw swoich "hasłowych" obrazów.


Napisem działał też Krzysztof Furtas w swojej akcji uwiecznionej w zapisie filmowym. W okresie Euro 2012 stał w hali dworca kolejowego we Wrocławiu z kartką z napisem "Kinder der Nazis", jakby oczekując na w ten sposób określonych przybyszów. Największą zaletą tego filmu był chyba sam jego autor, który ubrany w skromny, czarny garnitur i pod krawatem umiał przybrać pozę nieśmiałego, nieco prowincjonalnego młodzieńca, trochę obco wyglądającego wśród turystycznego tłumu podróżnych w letnich strojach oraz nielicznych kibiców niemieckich. Pytanie jednak, na ile autentyczne i sensowne może być tak skierowane zapytanie o genealogię młodych i średniomłodych kibiców niemieckich. Co chciał autor tak naprawdę powiedzieć przez stawianie takiego pytania w tym miejscu i czasie?
Zupełnie inna z ducha była seria obrazów Andrzeja Klimczaka-Dobrzanieckiego, powstała już kilka lat temu. Eksploruje on w niej silnie przekształcony i zestetyzowany motyw jednego z wrocławskich epitafiów barokowych z nieczytelną inskrypcją, bo stworzoną tu malarsko z abstrakcyjnych znaków. Czy jest to wskazówka na czysto estetyczny charakter naszego odbioru tych nagrobnych pomników, niegdyś konkretnych i rozpoznawalnych, ale przez inną społeczność osób? My oczywiście przechodzimy obok nich oddzieleni od tej informacji barierą obcego języka i zawikłanej formy liter.
Interesujące były "ceglane" oprawy miniaturowych, archaizowanych fotografii dokumentujących barwne posadzki z sieni wrocławskich domów, zidentyfikowane adresami z niemieckimi nazwami ulic (Tomasz Bajer). Jak widać nowe pokolenia mogą ciągle na nowo odkrywać dla siebie i swoich rówieśnych wrocławski palimpsest. Robią to bez uprzedzeń i obaw i ciągle z neofickim zapałem. Nic nie szkodzi.
Ale na bohatera głównego tej prezentacji wyrósł klasyk wrocławski, czyli Jerzy Kosałka. Na wystawie pokazano cztery jego różne prace, poczynając od słynnej Bitwy pod Kłobuckiem. Najnowszym z pokazanych utworów była zjadliwa propozycja nowego krasnala do wrocławskiej galerii tych kiczowatych, acz cieszących się nieznośną popularnością wśród przewodników i turystów, paskudnych dodatków do miasta.


Kosałka zaprezentował model krasnala do wykonania z patynowanego brązu, ze złoconą czapeczką (trochę w formie zawadiackiej psiej kupy) i w masce gazowej, ze wskazaniem na umieszczenie na stopniach wejścia do ratusza wrocławskiego, w którym dyrektor Muzeum Miejskiego urządził przez lata coś w rodzaju hali sławnych wrocławian.



Krasnal Kosałki jest polemiką z wyborem do tej galerii chemika Fritza Habera, wynalazcy gazów bojowych użytych pod Verdun (18 tysięcy zabitych), a potem gazu Cyklon-B, używanego w komorach gazowych. Co wymazane, zostało przypomniane. Autorskie wyjaśnienie poniżej:


Uroczo nazwany "Cyklonik-Be" jest także znakomitym aktem prześmiewczym wobec całej tej hałastry krasnalskiej. Dwa zające za jednym strzałem!
Tylko kto zostanie sponsorem Cyklonika?

Entenmark