sobota, 5 stycznia 2013

Wrocławska Mona Lisa

No, proszę. Powiedziałby ktoś, że tytuł wyraźnie inspirowany tytułem wystawy w Muzeum Miejskim, skrytykowanym w poprzednim poście tego bloga. Przyznaję, jest coś na rzeczy. Ale coś całkiem innego i rzecz nie ta sama, i w ogóle chodzi o co innego.
W okresie świątecznym Muzeum Archidiecezjalne udostępniło swój najnowszy nabytek wszystkim chętnym do zapłacenia 10 złotych (podobno obecnie przychodzi 100-150 osób dziennie). To sławny już dzięki prasowym tekstom ostatnich lat obraz Madonny z Jezusem pędzla Lucasa Cranacha Starszego. Taki zabytek-celebryta jest obecnie przedmiotem westchnień chyba wszystkich muzealników. Nie trzeba specjalnej reklamy, żeby ściągnąć zwiedzających, bo on już ją ma. I nie będę przypominał tu sensacyjnej, powojennej historii tego obrazu oraz jego niezwykłego powrotu do Wrocławia, bo to zostało po wielekroć opisane, a bodaj najwięcej starań w odtworzenie najnowszych losów zabytku włożył redaktor Włodzimierz Kalicki (ostatnio przypomniał dzieje obrazu w Magazynie GW z 28 lipca 2012, a wszyscy zainteresowani jego tekstem, chyba z 2001 r., mogą zajrzeć tu:  http://www.hbquik.com/poloniacal//sztuka/sztuka10.htm ). Sensacyjny powrót obrazu Cranacha trafił nawet do mediów filipińskich! [ http://artepinasarticles.blogspot.com/2012/08/cranachs-madonna-under-fir-tree.html ].
Obraz zatem wrócił ze szwajcarskiego sejfu via Warszawa i ministerstwo, by trafić do kolekcji kościelnego muzeum we Wrocławiu. Znalazł się ostatecznie całkiem blisko miejsca swego wielosetletniego przebywania w kaplicy biskupa Jana Thurzo przy katedrze wrocławskiej.
Muzeum Archidiecezjalne do bogatych nie należy. Wraz ze sławnym obrazem pojawił się więc problem jego wystawienia (redaktor Maciejewska grzmiała z łamów wrocławskiej GW, żeby pokazywać czem prędzej!), ale przede wszystkim odpowiedniego zabezpieczenia. Środki, a właściwie pracę w naturze, pozbierano z różnych stron. Lista przedsiębiorców dobrej woli i innych dobroczyńców jest długa i wisi w sali ekspozycyjnej. Miejsce na obraz wybrano jednak dosyć zaskakujące - jest to sala na parterze budynku muzeum, pierwsze drzwi na prawo z muzealnej sieni. Zresztą, kto chce wiedzieć nie musi nawet wchodzić, wystarczy, że zauważy nie dającą się przeoczyć zmianę na zabytkowej elewacji barokowego budynku.


Jedno z okien parteru (dodam, że jedno z czterech okien wspomnianej sali ekspozycyjnej) zostało bowiem zabezpieczone metalową roletą zewnętrzną w kolorze ciemnego brązu. Nie szkoda mi brzydkiej kraty, która tam do tej pory tkwiła, lecz żal mi zniszczonej barokowej elewacji i nie podoba mi się ta estetyka, a właściwie jej kompletny brak. O dziwo, jednocześnie muzeum otrzymało wreszcie nową tablicę ze swoją nazwą, zawieszoną obok wejścia. Jest szklana, prosta, liternictwo i układ całkiem do zaakceptowania. Tam nowa roleta, parę metrów dalej nowa tablica, a jednak dwa światy mentalne, dwie galaktyki estetyki. Cóż, składam to na karb owego pospolitego ruszenia wszystkich ludzi dobrej woli. Pytanie tylko, czy ktoś nad tym wszystkim panował, czy ktoś to organizował?
Zajrzyjmy wreszcie do wnętrza, tam jest w końcu rzecz najważniejsza. Ekspozycja Madonny (jako autorka projektu wymieniana jest pani Beata Siemińska z galerii Platon) wygląda tak: dla obrazu wydzielono z pomocą arkady oraz błękitnego koloru ścian końcową część sali, tworząc rodzaj sanktuarium. W ścianie na wprost wejścia wykuto płytką niszę, w którą wstawiono stalową, przeszkloną kasetę chroniącą obraz ujęty nowo zaprojektowaną (przez rektora ASP) ramą. Przesłania go też kolejna, większa szyba zawieszona na bolcach przed ścianą. Ponad obrazem wisi urządzenie klimatyzatora (?), jest też oświetlenie, kamera i alarm.


Alarm włącza się, gdy tylko nasza głowa przekroczy niewidzialną linię wyznaczoną łukiem arkady i liną zawieszoną na słupkach broniących wstępu dalej. Nie są to komfortowe warunki do napawania się arcydziełem wczesnego niemieckiego renesansu. Przy tylu zabezpieczeniach można by pozwolić podejść bliżej. Mam nadzieję, że kiedyś tak się stanie.
Obraz jest bardzo dobry. To wczesny Cranach i może rzeczywiście jedna z jego najpiękniejszych Madonn? Dobrym pomysłem było pokazanie w tej samej sali kopii dzieła wykonanej najpewniej w 1947 r. przez niemieckiego księdza i jego pomocnika. Jak powiedziała sama konserwatorka Daniela Stankiewicz, odkrywczyni (1961)  podmiany i kradzieży oryginału, kopia nie jest taka zła. I miała rację, zważywszy czas i autorów. Brak finezji szczegółów, zżółknięty werniks powodują wszakże, że dziś można się dziwić, jak to się stało, iż zamiana nie została zauważona. Pamiętajmy jednak: któż wtedy oglądał oryginał, kto się w ogóle interesował w 1946/47 roku obrazem Cranacha... I w ten sposób kopia zawisła na lata w pałacu arcybiskupim. Cała historia godna przeniesienia na ekran filmowy i takiego reżysera jak Juliusz Machulski. Byłby z tego drugi "Vinci", tyle że oparty na autentycznych wydarzeniach.
W jednym z wywiadów dyrektor muzeum, ks. prof. Józef Pater studził redaktora/rkę, mówiąc, że owszem obraz cenny, ale może niekoniecznie najcenniejszy w zbiorach. A więc nie Mona Lisa wrocławska?


Jest kobieta namalowana w półfigurze, na tle pejzażu, jest za szybami, cieszy się znaczną sławą i tłumy przychodzą tylko dla niej.

(fot. radio_rodzina)

Entenmark :-)