środa, 25 września 2013

Pouczająca wystawa rodzinna B.


Wkrótce, bo 30 września, kończy się szeroko rozreklamowana wystawa o Brueglach, która pokazywana jest w salach Muzeum Miejskiego we Wrocławiu. Użyczyło ono gościny ekspozycji sprowadzonej do nas przez Galerię Miejską, instytucję odrębną od Muzeum, acz finansowaną z tej samej miejskiej kasy. Od niedawna dyrektoruje jej Mirosław Jasiński, niegdyś pierwszy wojewoda wrocławski nowego czasu (1991-92), następnie m.in. szef Instytutu Polskiego w Pradze. Nie wiem, czy sprowadzanie wystaw i prezentowanie ich w przestrzeniach innych niż własne będzie stałym, drugim nurtem działalności Galerii. Po ciekawej wystawie Jirziego Kolařa i Beatrice Bizot w Muzeum Architektury, która przyjechała z Pragi,  zapowiadana jest na przyszły rok prezentacja malarzy hiszpańskich (Goya/Picasso). Teraz przez parę miesięcy mieliśmy możność oglądania wystawy objazdowej (Como, Tel Aviv, Wrocław, Paryż) przygotowanej przez Global Art Expositions Inc. (wg informacji na stronie Galerii Miejskiej [http://galeriamiejska.pl/aktualnosci/00083_irodzina-brueghlow-arcydziela-malarstwa-flamandzkiegoi]) i zakupionej przez nasze miasto oraz wpisanej w program imprez poprzedzających rok 2016, w którym Wrocław będzie ESK. Jaki jest koszt tej imprezy nie wiem, ale ubezpieczono dzieła na 57 milionów euro [http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/893820,Arcydziela-flamandzkiego-malarstwa-we-Wroclawiu-]. Poszedłem obejrzeć.

Oczywiście rację ma Jarosław Mikołajewski, zachęcając w Gazecie Wyborczej do obejrzenia wystawy i pisząc, że niewiele takich do nas trafia. Faktem jest też jednak, że jest to wystawa specyficznego gatunku. Zorganizowana nie przez wielkie i uznane instytucje muzealne, lecz przez firmę specjalizującą się w koncypowaniu wystaw objazdowych i sprzedawaniu ich. Na takie ekspozycje rzadko trafiają dzieła pierwszej rangi, będące od dekad, jak nie od wieków w kolekcjach muzealnych. Chyba, że uda się skusić jakieś mniej zasobne w gotówkę muzea do długoterminowego wypożyczenia galeryjnych eksponatów i puszczenia w podróż po Europie, jak to miało miejsce w przypadku pewnej wystawy środkowoeuropejskiej sztuki średniowiecznej sprzed paru lat. Stąd też, jak sądzę, idea wystawy "Rodzina Breuglów" (czy, jak nazywało się to gdzie indziej "Wszyscy jego synowie"), na której pokazuje się nie tego najważniejszego z dynastii malarzy, lecz jego potomków bliższych i dalszych, korzystających z blasku protoplasty. Ich obrazy są liczniejsze i nie aż tak cenne, można ich znaleźć więcej rozrzuconych po różnych prywatnych zbiorach.
Ten pomysł jak i sama wystawa ma dwie strony. Pod względem marketingowym ekspozycja przeznaczona jest dla różnych odbiorców. Tzw. szeroka publiczność przychodzi zwabiona/zachęcona hasłem wywoławczym "Bruegel", nie sprawdzając może wcześniej, co kryje się w istocie za nim na wystawie. Zresztą, urocze przydomki mniejszych Brueglów - Chłopski, Aksamitny, Kwiatowy - robią też swoje. Sceptycy albo mówiąc inaczej - ci, którzy wiedzą, że muzea w Wiedniu, Pradze, Antwerpii, Brukseli czy Berlinie nie puszczą na taki tour swoich Brueglów -  przychodzą  na tego rodzaju wystawę z innych powodów. Powiedzmy, że takiego nagromadzenia w jednym miejscu obrazów tych pomniejszych członków "klanu" nie da się nigdzie zobaczyć. Od tej strony patrząc byłaby to zatem wystawa dla specjalistów czy smakoszy (?).
No właśnie, byłaby. Smak psuły bowiem na wrocławskiej wystawie nierówności. Jasne, że pewną masochistyczną przyjemność sprawiać mogło konstatowanie zadziwiających zniżek formy artystycznej u jednego i tego samego twórcy, sądząc przynajmniej po identyfikujących dzieła podpisach. Widz może poszukiwać przyczyn tego, że jeden obraz, np. Jana-Piotra czy  Piotra Młodszego jest całkiem przyzwoity, a inny, wiszący obok, trudny do zniesienia - rażący płaskością barw, puszczonymi szczegółami i nieumiejętnością w partiach figuralnych. I tak w wielu przypadkach. Gorzej, że z reguły kuratorzy wystawy nie ratowali się dodaniem w takich sytuacjach do  nazwiska malarza uzupełnień w typie "pracownia", "krąg", "naśladowca", "kopia wg...". Uderzało to zwłaszcza w tych przypadkach, gdy wiszące w sąsiedztwie obrazy o analogicznym temacie, jakoby jednego autora, wyglądały jak namalowane przez malarzy różnych talentem i umiejętnościami. Można więc było porównywać jak tu i tam są namalowane kwiaty, pejzaże, ludzie.  Obok dobrych, nawet sprawiających przyjemność estetyczną przy oglądaniu (a to nie to samo, co oglądanie i czerpanie przyjemności z odczytywania treści malowidła) pokazano obrazy słabe, budzące poważne podejrzenia co do ich autentyczności, a co najmniej autorstwa. Gorzej, że przy oglądaniu zjawiało się niekiedy nieodparte wrażenie, że w niektórych przypadkach  decyzja o powieszeniu obrazów była kompletną pomyłką. Chyba, że zrobiono to celowo.
Galeria Miejska podała informację, iż pomysłodawcą wystawy jest Joseph Guttmann, dyrektor wspomnianej wyżej Global Art Expositions Inc. z Nowego Jorku. O firmie tej trudno cokolwiek znaleźć. O Guttmannie już łatwiej, ale nie występuje on raczej jako bohater pozytywny. Marszand, miłośnik dawnego malarstwa. 1991 wstawił skradzionego Picassa do nowojorskiej Sotheby's [http://www.nytimes.com/1991/05/31/nyregion/picasso-replaced-by-forgery-in-80-s-appears-at-sotheby-s.html]. Potem robił interesy ze skazanym za fałszerstwa dzieł sztuki i ich sprzedaże Christianem Parisot [http://qfaaltd.blogspot.com/].
Z Wrocławia "jego" wrocławska wystawa jedzie do Paryża. Gdzie będzie tam pokazywana? W Pinacotheque de Paris, świeżej daty prywatnej galerii, której działalność przynosząca znaczne zyski dzięki nadzwyczajnie frekwentowanym wystawom, budzi jednak mieszane uczucia. Podobnie jej właściciel, Marc Restellini [http://www.independent.co.uk/arts-entertainment/art/features/they-have-tried-to-destroy-me-says-rising-star-of-parisian-art-world-1913687.html] & [http://www.secretmodigliani.com/mr.html]. Co ciekawe, jako młody człowiek podjął współpracę ze wspomnianym Parisotem, następnie określając to jako błąd młodości. Obaj starli się jako jedyni i najwięksi znawcy Modiglianiego (przy czym ten pierwszy wprowadzał jego podróbki). Jednak także katalogowi wielkiej wystawy tego malarza, przygotowanej przez Restelliniego w 2002 roku zarzucono wprowadzenie doń 30 obrazów mistrza bez potwierdzonej proweniencji.
Po co to wszystko, spyta ktoś?  Restellini miał powiedzieć, że chce tylko "pokazywać malarstwo i pomagać ludziom je zrozumieć". Inni powiedzą, że tego rodzaju wystawy służą wprowadzaniu na rynek i uwierzytelnianiu, zapewnianiu proweniencji obrazom jej nieposiadającym. Końcowym celem są naturalnie pieniądze.
O ile finansowo Wrocław na tej wystawie nie straci (a może nie, bo frekwencja była spora), to medialnie może zyska. Jak na "skarbie z Bremy". Handlarze sztuką zarobią. Prostym oglądaczom sztuki pozostanie mniejsza lub większa satysfakcja, że znaleźli na wystawie coś dla siebie. Może jeden obraz któregoś z młodszych Brueglów, a może zaskakujące obrazy motyli na marmurze wnuka Bruegela Aksamitnego, Jana van Kessela Starszego?

Entenmark