sobota, 23 czerwca 2012

Survival 10. Niskie Loty

Rzadko bywałem na targowisku na Niskich Łąkach, ale bywałem. Głównie z ciekawości. Po to, żeby znaleźć się w takim dziwnym miejscu, które pulsuje ludzką energią, ukazuje niesłychaną różnorodność ludzi i ich zachowań, sposobów na życie.


Miejsce, gdzie skarpety w jednej "alejce" mieszały się ze starymi krzesłami w drugiej, a rowery stacjonarne ze współczesnych niemieckich wystawek oferowano obok lokalnych pozostałości niemieckiej kultury - zdekompletowanej porcelany, wyrwanych z drzwi starych klamek i wojskowych klamotów, nad których pochodzeniem nawet nie chcę się zastanawiać.
Minęło parę lat, dziś trzeba jechać pod młyn w poszukiwaniu podobnych emocji.
Niskie Łąki zajęli już wyłącznie sportowcy i jest to teraz stadion "Oławka". Przestrzeń właściwie ta sama, ale świeża trawa i nowa hala do gry w piłkę.


Dlaczego kuratorzy tegorocznej, jubileuszowej 10. edycji Survivalu wybrali to miejsce? Z sentymentu, czy może aby - jak muzea i Ossolineum - nawiązać do Euro 2012? Decyzja ryzykowna, jak niemal zawsze przy wyborze trudnych warunków dla sztuki.
Agata Saraczyńska napisała w GW, że "sztuka poległa na sporcie". Trudno się nie zgodzić. W trakcie chodzenia "po obiekcie" sportowym miałem uczucie, że zastane elementy i sytuacje są ciekawsze niż to, co artyści nam zaoferowali. Czyż możliwość wejścia do wnętrz prowincjonalnego czy amatorskiego klubu sportowego, do jego szatni, pryszniców, pokojów trenerów i świetlicy klubowej nie oferowała więcej niż rozmieszczone tam twory twórców? Klubowa świetlica - jak sądzę postarano się celowo o jej udostępnienie na ten czas - była jak żywcem wyjęta z "Misia". Dorota Nieznalska umieściła tam w małej gablotce na ścianie obok meblościanki z pucharami gwizdek w kształcie fallusa. Wieloznacznie negatywny, onanistyczno-masturbacyjny komentarz do tej męskiej sali chwały. 



Artyści starali się spuentować te wnętrza, najczęściej dyskretnie, jak w przypadku Magdy Durczak & Magdaleny Kowalewskiej, które do obraźliwych napisów na szafkach dodały jedynie krótki komentarz - odniesienie do antycznej tradycji zawieszania konfliktów na czas igrzysk olimpijskich.




W innej szatni Kamila Wolszczak pokazała w gablocie laurowy wieniec złączony z cierniową (acz delikatną) koroną ("Tymczasowość") - sugerując, iż chwała krótka, a wyrzeczenia długie i cierpienia trwałe?




 Karina Marusińska ustawiła na podświetlonym postumencie pośrodku prysznica, bez wątpienia męskiego, flakonik zawierający jakoby męski, sportowy pot ("Tester"). Że nie doświadczyłem pryskania nim przez nawet najpiękniejsze hostessy, co jakoby miało miejsce na wernisażu, nie żałuję. Jako ekstraktu męskich wysiłków - nie podziwiam. Przekaz nie jest dla mnie jasny.




Tomasz Bajer zawiesił w szafkach koszulki piłkarskie, na których widniały nazwiska znane z historii filozofii ("Super Champions Team"). Czyżby nieświadoma inspiracja filmikiem Monty Pythona, w którym reprezentacja Grecji gra przeciw niemieckiej? [http://www.youtube.com/watch?feature=fvwp&v=ZW-g3y2NfFo&NR=1]. Komentarz autorski, jak i kuratorskie dopowiedzenie próbowały wydobyć głębszą treść, która nawet jeśli leżała u podłoża pomysłu nie musiała być tak na siłę eksplikowana. To była po prostu ładna szatnia.



Jerzy Kosałka urządził w Pomieszczeniu socjalnym własny pokój trenera, zajął cudzą skorupę, zawiesił plakaty swoich zwycięskich wystaw i prezentacji na ścianach i postawił telewizor, w którym zmaganiu ślimaka z samotnym płotkiem/patyczkiem na dystansie może 10 cm towarzyszył anglojęzyczny, ekstatyczny komentarz wzięty z jakiejś imprezy sportowej. 




Kosałka, jak trener, był tu jednak najważniejszy.


Przed barakiem trenersko-zawodniczym kilka obiektów. Wyróżniłbym "Euro maszt" Kamili Szejnoch. 



Może jeden z ciekawszych, bo nie silących się na intelektualne głębie projektów, a w prostym pomyśle zapętlonego, biało-czerwonego masztu, którego forma pięknie rysowała się w różnych perspektywach, tkwiły odskocznie do rozmaitych interpretacji.
Aż dziw jednak, że nikt nie pokusił się o dostawienie tabliczki ze swoim nazwiskiem przy uroczym ready-made ze szczotek. Komentarz autorski mógłby brzmieć np. tak: Działacze i sportowcy! W sporcie nie wystarczą czyste nogi! Dbajcie o czystość rąk!





Zresztą takich gotowców "na obiekcie" jest więcej i nie trzeba było się specjalnie wysilać. Sport to samograj. Byle robić to z pomysłem i nie przesolić. Przesolił Grzegorz Łoznikow ("Barwy narodowe") z umieszczoną w bramce kupą śmiecia, która miała być spojona (nie była konsekwentnie) biało-czerwoną nutą. 



Gdy z baraku widz wychodził na boiska sztuka jeszcze wyraźniej przegrywała. Wymyślone koncepcje nie pozwoliły na opanowanie tej przestrzeni.  Chociaż nie - jedynym spajającym czynnikiem był płynący z głośników na trybunie i odbijający się po całym terenie "obiektu" głos  Jerzego Ciszewskiego, komentującego mecz Polska-Brazylia na mistrzostwach świata w 1974 r. (Paweł Modzelewski, "Mecz")
I znowu ciekawsze było puentowanie w mikroskali, jak np. kupki łupinek po nasionach słonecznika przy rzędach krzesełek na trybunie (Dominika Łabądź, "Pożywka dla tłumu"). 




Ten pomysł sprawdziłby się zresztą nie tylko w kontekście sportowym.


Najpoważniejszą nutą zabrzmiało z pracy Doroty Nieznalskiej ("Konstrukcja rasy - Volksgemeinschaft"). Widzę tu ciągłość nurtujących ją problemów (od czerwonej swastyki wirującej w sercu schronu), choć wyrażoną w zupełnie innej formie.



Natomiast spiętrzone meblarskie graty (nawiązanie do targowiska starzyzny?), pobielone i akcentowane pojedynczymi elementami pozostawionymi w naturalnym kolorze Mai Godlewskiej zupełnie nie zagrały swojej roli parkouru. 




No, może kiedy aktorzy-performerzy je pokonywali, jak zapowiadano.


Okazuje się, że otwarta przestrzeń stawia najwyższe wyzwania sztuce. Po parku im. Tołpy w zeszłym roku poprzeczka została podniesiona. O ile tam udało się nad nią, może z potrąceniem, przeskoczyć, to tu spadła.
Można by wymyślić kilka zgrabnych bonmotów, w rodzaju "jaki stadion taka sztuka", ale nie ma się co znęcać. Dobrze, że była 10. edycja Survivalu i miejmy nadzieję, że będą następne. Miejmy nadzieję także na to, że kuratorzy (stała para: Anna Kołodziejczyk & Michał Bieniek) wyciągną wnioski i zareagują, jak rasowi trenerzy. Bo tym razem, jak wieść głosi, zachowali się raczej jak działacze.


Entenmark




niedziela, 17 czerwca 2012

po...hymnie!

Uff. Napięliśmy się, w marzeniach bujaliśmy po szczytach, komentatorzy doradzali trenerowi lub - jak w trakcie transmisji TVP1 - modlitewnie niemal zaklinali los, by się odwrócił.
Euro weszło nawet na ołtarze ustawiane na ulicach na Boże Ciało. Wymieszało się narodowo-katolicko w okazjonalnych dekoracjach.



Politycy także wykorzystali swoje 5 minut. We Wrocławiu promował się z pomocą krasnoludków wręczanych piłkarzom prezydent Dutkiewicz. Cóż, jego nie do końca udane zabiegi pokazują, kto tu był ważniejszy i kto jest większym celebrytą. Parę fotografii z autorem cudownego gola (jednego z dwóch wbitych przez naszą reprezentację na Euro) udało się jednak zrobić.

fot. Mieczysław Michalak (za: Gazeta Wyborcza)

Prezydent miał polityczno-biznesowego nosa, przyjmując wcześniej czeską reprezentację. Czesi mogli się poczuć we Wrocławiu jak u siebie - w końcu miasto przez stulecia było w Koronie Czech. To, jak Czesi znaleźli się we Wrocławiu, jak sympatycznie byli przyjmowani, jest niewątpliwym dobrym sygnałem - z obu stron.
Euro trwa, choć dla naszej reprezentacji jest już - jak w reklamie piwa pokazywanej przed, w trakcie i po transmisjach - "po... hymnie". Jak więc teraz żyć, panie prezydencie?


Entenmark