Niektóre dzieła sztuki można smakować. Za każdym razem, gdy
podchodzę do płócien Eugeniusza Minciela, gdy wiem, że mam je zobaczyć,
towarzyszy mi odczucie jak przed ucztą. Wiem, że dostarczą wrażeń jak świetnie
skomponowane danie – wyważone między poczuciem nasycenia, jakie daje treść
główna, i rozkoszą dostarczaną przez umiejętnie z nią scalone, urozmaicające
przyprawy. Można nimi karmić oczy i mieć z tego niemal fizyczną przyjemność.
Nie każde malarstwo na to pozwala.
Jeśli ma się okazję widzieć Minciela w akcji malarskiej, to można
zobaczyć w niej artystę wypracowanego gestu i szybkich decyzji. Potrafi wtedy
stopić się z aktem malarskim w momencie jego zaistnienia. Staje się medium,
które przynosi nam jakieś pierwotne
współodczuwanie formy malarskiej, znaku i gestu. Gdyby mu dać możliwość
pokrycia barwami chropawych ścian wielkiej groty czy jaskini, uczyniłby to
zapewne bez wahania i stworzyłby magiczne, wieloznaczne, tajemne labirynty
podświadomych znaczeń, przeczuwanych emocji, obiecanych i upragnionych, czasem
spełnionych. Jest malarzem o szamańskiej ekspresji, którą konkretyzuje w
abstrakcji, migotliwej grze linii, unoszących się na powierzchni mocno i pewnie
zestawianych kolorów i kształtów, wnikających w nie lub spod nich przezierających.
Minciel, malarz pierwotny, rozrzuca hojnym gestem czytelne ślady i słabsze
tropy, tworzy we własnym, ezoterycznym alfabecie hieroglify sensu. Odczucie, że
na moment odkrywa wewnętrzne pejzaże, które jesteśmy w stanie zrozumieć, zjawia
się nieodparte, ale jest mylne. Esencji sztuki i magii nie pojmuje się rozumem,
lecz trzewiami. A sztuka i magia idą przed nim i za nim.
Eugeniusza znam od trzydziestu lat z kawałkiem. Czy to coś zmienia? Nic
w moim przekonaniu o tym, że to artysta dysponujący niezwykłym wyczuciem formy
malarskiej oraz okiem i ręką, które bez problemu pozwalają mu to wyczucie
przełożyć na sztukę.Eugeniusz otwiera 27 stycznia swoją wystawę "Drzwi do malarstwa" w Muzeum Narodowym we Wrocławiu.
Entenmark