poniedziałek, 3 września 2012

Kto się nie boi (odtwarzać) Reinera?

Wracam do problemu prac konserwatorskich w kaplicy opata Hochberga pw. Matki Boskiej Bolesnej przy kościele św. Wincentego, o których pisałem już kilka razy. Do końca wojny jej wielostopniowe, kopułowe sklepienie pokrywała freskowa dekoracja malarska. W bocznych półkopułach, na których wspiera się kopuła centralna, przedstawione zostały bolesne wydarzenia z życia Marii. W kopule centralnej ukazano anioły unoszące się w chmurach i prezentujące narzędzia pasji Chrystusa, a na sklepieniu latarni wieńczącej znalazło się serce Marii przebite siedmioma mieczami. Autorem fresków był sprowadzony z Pragi najlepszy tam naówczas malarz, Wenzel Lorenz Reiner. Praca, ukończona w 1726 r., zajęła mu rok.
Malowidła te stanowiły zwieńczenie bogatego wystroju niższych partii kaplicy, wykonanego w technice stiuku, marmoryzacji oraz przy użyciu śląskich marmurów. Z takich materiałów wykonany był również ołtarz główny, w którym umieszczona była niewielka rzeźba Piety, która jako znacznie starsza, gotycka, otoczona była kultem i stanowiła w tym wnętrzu coś w rodzaju relikwii.
Niestety, wojna przyniosła znaczne zniszczenia zarówno kościołowi św. Wincentego, jak i samej kaplicy. Zapadła się posadzka nad kryptą, zniszczony został ołtarz, a freski w większości odpadły z powierzchni kopuł. W takim stanie, niedostępna i nieużywana stała ta kaplica do niedawna.
Od kilku lat trwa proces przywracania jej pierwotnego wyglądu, a prace te objęły także otoczenie kaplicy. Działania konserwatorskie nie budzą zwykle sporów co do ich potrzeby. W tym przypadku mamy jednak do czynienia ze znacznym stopniem rekonstruowania kompletnie zniszczonych części wystroju. W przypadku  form powtarzalnych, w niewielkim tylko stopniu indywidualnych, niemal mechanicznych, efekt udaje się zwykle w jakimś stopniu odtworzyć. Do odbudowy ołtarza posłużyć mogły zachowane jego fragmenty. Problem pojawia się, gdy podejmuje się decyzję o odtworzeniu rzeczy nieistniejących, a które cechował indywidualizm formy i stylu. Jest on tym poważniejszy, im mniej kompletne i dokładne mamy materiały dokumentujące oryginał. Tworzy się kopię, nie dysponując oryginałem. Efekt jest swego rodzaju oszustwem.   Ponadto nigdy nie udaje się w takich wypadkach osiągnąć cech oryginału fresku czy rzeźby figuralnej, a nawet zbliżyć do nich. Ja w każdym razie nie znam takich przykładów. Nawet w przypadku odbudowywania - tak popularnego obecnie - całych domów, otrzymujemy sztywną makietę, a odbiorcom wmawia się, że jest dokładnie taka, jak oryginał, a nawet lepsza, bo wykonana przy użyciu nowszych technik i materiałów. To zjawisko groźne dla samych oryginałów, a dokładniej sposobu ich postrzegania. Bo jeśli podniszczony oryginał możemy wymienić na "lepszą" kopię, nie tracąc z pozoru nic, to dlaczego wydawać pieniądze na konserwację?
Wracając do kaplicy Hochberga. Na jakimś etapie prac przy niej, przy zmieniających się ekipach wykonawczych, a może i wizjach całego procesu, podjęta została decyzja o odtwarzaniu fresków w ich pierwotnym wyglądzie. Decyzja kontrowersyjna z uwagi na poruszone wyżej kwestie - teorii konserwatorskich, jak i wątpliwego efektu artystycznego czy estetycznego. Zachowane w Niemczech i oczywiście znane konserwatorom kolorowe fotografie malowideł nie dokumentują całości. Część trzeba będzie wymyślić. Indywidualnego stylu Reinera, swobody pociągnięć pędzla odtworzyć się nie da. Znalazł się jednak śmiałek, który podejmie się dzieła wyznaczonego przez nasze władze konserwatorskie. Jest nim podobno któryś z profesorów toruńskiej szkoły konserwatorskiej. Niegdyś mówiono o kosztach idących w miliony w przypadku takiej właśnie decyzji.

Fot. z 1944 r.; Herder-Institut, Marburg

Pytanie zatem, czy nie byłoby innej możliwości zakończenia prac w kaplicy przy założeniu uzyskania wnętrza scalonego w swym wystroju, nie rażącego martwą bielą kopuł? Na pewno tak. Można wyobrazić sobie rozważenie (w oparciu o projekty) stworzenia zupełnie nowej dekoracji malarskiej, raczej nie o formach figuralnych, mogłaby ona być bardzo stonowana, a gdyby rozważyć możliwość współgrania jej z cyfrową projekcją zachowanych fotografii oryginalnych partii malowideł na sklepienie, uzyskiwalibyśmy na życzenie zupełnie nową jakość. To byłoby bezpieczniejsze i znacznie ciekawsze rozwiązanie oraz podążające za aktualnymi trendami światowymi. Mogłoby stać się też atrakcją w rodzaju przedsięwzięć typu "światło i dźwięk". Dodajmy do tego zapach dymu kadzideł i wrażenia byłyby spotęgowane. Ta okazja zostanie bezpowrotnie utracona. W zamian ryzykujemy obcowanie z praktycznie nieusuwalną makietą malarską bez wartości, ale niewątpliwie kosztowną.

Fot. z 1944 r.; Herder-Institut, Marburg

Do nieprawdziwej kopii Marii na kolumnie obok kaplicy dołączy nieprawdziwe i równie niedobre artystycznie dzieło w jej wnętrzu.

Entenmark

5 komentarzy:

  1. 1. Pozwólmy Artyście- konserwatorowi dokończyć prace (grudzień 2012) a nie wydawajmy pochopnych wyroków zbyt wcześnie...
    Co więcej, zastanówmy się czy nie wykazać troszkę pokory i poczekać, aż podjęte działania zweryfikuje upływający czas?

    2. Jest rzeczą oczywistą, że raz utracony oryginał nie powróci, ani w wersji neo-kreacji konserwatora ani w wersji cyfrowego simulacrum. Można tylko przywrócić idę dzieła, która zawsze będzie oparta o czyjąś wizję.

    3. Chciałabym zwrócić uwagę, że historyk sztuki odczyta ikonologię malowidła ściennego niezależnie, czy będzie to wersja odautorska konserwatora, czy projekcja z rzutnika. A która z wersji będzie w stanie wywołać emocje?

    historyk sztuki, kons. malarstwa i rzeźby

    OdpowiedzUsuń
  2. Swiatlo i dzwiek a moze hepening jakis w kaplicy zrobic(;


    OdpowiedzUsuń
  3. To co wyszło spod ręki Artysty-konserwatora jest przerażająco słabe,ale za to wystarczająco kosztowne.

    OdpowiedzUsuń
  4. to proszę spróbować namalować chociaż ,,tak źle"

    OdpowiedzUsuń