niedziela, 15 stycznia 2012

Z kartonowego archiwum 2


11 maja 2009

................cholera bierze  gdy się widzi,  jak resztki autentyzmu są niszczone w majestacie prac nazywanych konserwatorskimi, renowacją, rewitalizacją itp. itd.  Nawet, jeśli ten autentyzm pochodzi z czasów powojennej odbudowy.
Właśnie do reszty zepsuto zaułek z tzw. bramą kluskową na wrocławskim  Ostrowie Tumskim. Dachówki, jakie położono na apsydzie kościoła św. Idziego oraz przy okazji na łuku bramy kluskowej - niby kształt podobny do poprzednich, ale to "niby podobne" to wszystko. Grubość, kolor, faktura, a wreszcie efekt całości - kompletna tragedia.  Że wykonujący nie ma oczu to normalny skandal współcześnie prowadzonych prac tego rodzaju. Ale że służby konserwatorskie najpierw zatwierdzają coś takiego (program prac), a potem akceptują takie badziewie, to jest skandaliczne i świadczy o kompletnej bezużyteczności, żeby nie powiedzieć szkodliwości tych pseudoochrańców zabytków.

We Włoszech stare dachówki kładzie się ponownie w zabytkowych śródmieściach - wiadomo, że nowa maszynowa produkcja wprowadzona w taki obszar psuje całkowicie charakter. Co się robi u nas, we Wrocławiu------------------sruuuuuu! Zwycięża tzw. solidność i nie tak zwany tylko prawdziwy konformizm służb konserwatorskich.  Nie będę przecież od proboszcza wymagał, że by się znał, tylko od służb konserwatorskich, żeby zapędy "gospodarskiego" proboszcza skutecznie powstrzymywały.

Strach pomyśleć, jak się zabiorą za dawny dom kapituły, sąsiadujący przez łuk bramy kluskowej z Idzim.  Oj, wiele tam można wymienić, żeby wyglądało jak nowe.

Tytuł tego blogu, odnoszący się m.in. do tektury, znowu się sprawdza. Będzie taka piękna tekturowa makieta, że mucha nie siądzie.

Rozwścieczono-rozżalony Entenmark
Entenmark (21:52)

-----------------------------------------------------------------------------------------------------
15 maja 2009

Jutro noc muzealna. Oczywiście polecam odwiedzenie najnowszego muzeum wrocławskiego w tzw. Królewskim Pałacu czy Zamku. O nazwie, której tak gorącą obrończynią jest pani red. Beata Maciejewska (patrz jej tekst w Wyborczej sprzed paru tygodni) nie będę się tu wypowiadał, Wydaje mi się ona przede wszystkim zagraniem marketingowym dyrektora Łagiewskiego. Chyba że napawanie się dźwiękiem tych słów daje inną jeszcze przyjemność. W końcy niewiele mamy w Polsce muzeów w królewskich pałacach - Wawel w Krakowie, zamek w Warszawie. Teraz do świadomości społecznej miałby się przebić Królewski pałac we Wrocławiu? Mimo wszytskich argumentów historycznych przedstawionych przez Maciejewską jest to pewna, niepotrzebna moim zdaniem, manipulacja.  I piszę to nie z pozycji obrońcy polskości Śląska.
Do odwiedzenia muzeum (w noc muzeów okazja, bo za darmo, a normalnie trzeba za zwykły bilet zapłacić całe 15 zł, nie ma dni wolnego wstępu! choćby jeden w miesiącu przydałby się) namawiam, żeby każdy mógł się na własne oczy przekonać, co udało się zdziałać. To właściwie pierwsza tak wielka - pomijam otwieranie muzeów tuż po wojnie - inwestycja muzealna na Śląsku i we Wrocławiu.  Grube miliony, lata przygotowań.
Na otwarciu uroczystym mogliśmy usłyszeć z ust dyr. Łagiewskiego słowa o tym, jak wspaniałe udało się zbudować i urządzić to muzeum historii miasta. Nawet rzekł on, że choć zna wiele muzeów w Europie, to w żadnym mieście nie ma tak wielkiego i nowoczesnego muzeum z ekspozycją poświęconą historii miasta. To mnie zdziwiło. A Praga, Wiedeń, Berlin, Paryż itd.  Wszędzie są tam muzea historii miasta - nie mniejsze, nie gorsze, nie biedniejsze w eksponaty, co najmniej równie starające się historię grodu uprzystępnić.
Powiedział także dyrektor na otwarciu, że choć malkontenci się znajdą, to niech sobie gadają, ale lepiej czuć niedosyt lub przesyt po zwiedzeniu muzeum. Ciekawa zasada budowania koncepcji wystawienniczej. W Luwrze czy National Gallery chyba o niej nie pomyślano, w Musee Carnavalet w Paryżu (historia miasta) także nie.
A zatem gdy będziecie zwiedzać nasze muzeum - idźcie tam szybko, bo wiele zabytków zostało wypożyczonych i w okresie między 1 miesiącem a rokiem będą one wracać do właścicieli - patrzcie i korzystajcie z tego, co udało się tam pokazać, ale spójrzcie też krytycznie bądź po prostu wyróbie sobie własne zdanie na temat tego, jak zostały te wystawy zbudowane i jak zaprojektowano wnętrza.
Gdy zaczniecie od hallu z wielkim rysunkiem Starowieyskiego nie zastanawiajcie się, co artysta chciał wyrazić w tym dziele powstałym pod auspicjami Muzeum Miejskiego. Niech Wam wystarczy, że wejście na wystawę otwiera rysunek "wykonany ręką szatana", jak głosi łacińska sygnatura śp. Franciszka S.  Z kogo on kpi w tym rysunku? Z siebie, dyrektora, wrocławian? Nie przeszkadza mi to, ale czy wybór tego dzieła na swoiste wprowadzenie w wystawę o mieście był wyborem świadomym?
Nie będę teraz komentował szerzej ekspozycji.  Idźcie, oglądajcie, strzeżcie się przed uznawaniem kopii, które tam wystawiono wraz z oryginałami za oryginalne dzieła właśnie. Nie dajcie się zwieść blichtrowi sal w głównym budynku. Zajrzyjcie do toalet, czytajcie podpisy i konfrontujcie je z wystawionymi przedmiotami (nie zawsze są one zgodne). I zastanówcie się czy szansa została wykorzystana i w jakim procencie. Szansa na stworzenie ekspozycji, która pod względem merytorycznym i estetycznym wyprzedzałaby istniejące, a nie tylko starała się doszlusować do zastanych przykładów.

Entenmark

--------------------------------------------------------------------------------------------------------
17 maja 2009

Teraz debiut fotograficzny z ilustracjami do poprzedniego wpisu. Najpierw  impresja z sali WRO. Cokolwiek się tutaj pokazuje, zasługuje na uwagę, jako rzecz odświeżająca, przybliżająca we Wrocławiu aktualność zdarzeń artystycznych.  Nadto estetyka tej przestrzeni, choć w zasadzie standardowa, gdy porównywać ją z europejskimi odpowiednikami, to u nas nadal wyjątkowa. Nie nadęta, swobodna, bez marmurów i kafelków, bezpretensjonalna.
Druga fotografia to fragment "ubogaconego" kafelkami  hallu poczty głównej.

      
Entenmark (14:49)

Po muzealnej nocy

miło było widzieć, jak między wrocławskimi muzeami wieczorem i nocą przesuwają się grupy i grupki. Po paru latach ta akcja przeniesiona z zagranicy przynosi wyniki - przynajmniej tej jednej nocy w roku. W tłumie odwiedzających muzea dawało się słyszeć czasem komentarze, po których można było natychmiast zorientować się, że dla wypowiadających je wizytowanie tych miejsc nie jest sprawą zwykłą i częstą. Może tylko tej jednej nocy cudów? I dobrze. Ale, wracając przy tej okazji do sprawy cen biletów w nowym muzeum miejskim w pałacu Spaetgena, czyli tzw. Królewskim, czyż nie warto byłoby się zastanowić nad wprowadzeniem choćby raz w miesiącu dnia darmowego wstępu? Skoro w Narodowym wolna jest każda sobota, to chyba na jeden dzień w miesiącu bez haraczu stać byłoby miasto? Niech by to był nawet wstęp darmowy tylko dla mieszkańców Wrocławia (wiem, to ryzykowne, ale są przykłady miast europejskich, gdzie taka zasada funkcjonuje - to w końcu w jakimś stopniu z ich podatków muzeum miejskie działa).
Były w tym całym świąteczno-kulturalnym wydarzeniu pewne zgrzyty. Otóż zapowiadano, jak to będziemy mogli obejrzeć z udostępnionej ostatniej kondygnacji wieżowca gmachu głównego poczty nocną panoramę miasta. I co? Figa z makiem.  Czyżby był to sprytny manewr marketingowy mający napędzić zwiedzających do tego zwykle słabo frekwentowanego miejsca? Wątpic można, skoro wstęp był akurat za darmo. Przecież nie odgrywały tu roli względy ambicjonalne muzealników pocztowych. Udało mi się uzyskać informację, że kierownictwo poczty podobno na kilka godzin przed całym wydarzeniem wycofało się z obietnic (?).  Jeśli były takie umowy, rozmowy, to dlaczego panie i panowie? Duży minus dla Poczty - trąci to jakimś strupieszałym myśleniem z poprzedniej epoki. Przy okazji: to co kiedyś (parę lat temu?) jakiś szef poczty sobie wymyślił, a partacz wykonał oraz nadzorujący urzędnik konserwatora miejskiego (bo to przecież budynek wpisany do rejestru, czyż nie?) zatwierdził, przekracza wszystko. W hallu obiftującym w wiele oryginalnych elementów wystroju z czasów budowy gmachu - parapety marmurowe, lampy i kinkiety, kute kraty o zmieniających się drobnych detalach w powtarzalnej kompozycji całości, ceramiczne okładziny ścian i wejść - komuś wpadło do głowy, że jeszcze tego za mało. Uzupełnił to kafelkarską robotą w najgorszym guście łazienkowo-pisuarowym - zmienne kolory, pasowe podziały, ukośne kładzenie płytek na ścianach między oknami. Koszmar! Kompletne bęcwalstwo estetyczne, a jeśli urząd konserwatora przymyka oczy na takie działania, to należałoby go zamknąć.
Zgrzyt drugi to zamknięcie muzeum uniwersyteckiego w gmachu głównym. Wg bodaj Gazety Wrocławskiej miało być ono otwarte. Na drzwiach można było tylko zobaczyś  świeży wydruk z napisem "Muzeum nieczynne". Jak to jest, że w noc, w którą nawet IPN się otwiera, muzeum uczelni wyższej się wypina na szanowną publiczność? To chyba dobrze odzwierciedla działalność mierną tej instytucji i p. Młynarskiego, jej szefa pozbawionego chyba wszelkich kompetencji,  który stanowisko otrzymał pewnie za zasługi jako sekretarz rektora Wrzesińskiego.

Entenmark po nocy
Entenmark (13:42)

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

19 maja 2009

... nie pierwszy to skandal konserwatorski i nie ostatni w naszym mieście. Gazeta Wrocławska opublikowała w sobotę informację o sprzedawanej na Allegro płycie rzeźbionej z piaskowca. Płytę dekoruje litera W (rodzaj godła wrocławskiego) i data wykonania 1606. Dziennikarze zainteresowali się sprawą. Allegrowicz przyznał, że kupił (na co ma posiadać rachunek) zabytek wraz z gruzem pochodzącym z prac prowadzonych przy remoncie ulicy Grodzkiej.
Przypominam sobie - płyta była wmurowana w murek oddzielający rzekę od chodnika, gdzieś w połowie odległości między skrzyżowaniem z ul. Piaskową a Szewską. Za czasów wojewódzkiego konserwatora zabytków Kopczyńskiego wydano nawet pieniądze na jej konserwację! A zatem na pewno powinna figurować w rejestrze zabytków, mieć kartę, fotografię itd. Co powinien zrobić urząd konserwatorski najpóźniej w momencie rozpoczynania prac remontowych ulicy, o których wiadomo było, że w ich ramach wymienia się cały dotychczasowy układ, poszerza ulicę itd.  Powinien natychmiast zainteresować się zabytkiem, nadzorować jego wyjęcie, zabezpieczenie, przewidzieć przyszłe umieszczenie lub przekazać do muzeum. A co zrobił? Wygląda na to, że nic!
Można sprawę zbagatelizować, drobiazg, jakiś tam kamień, mała szkodliwość społeczna czynu itd. Niestety, zdaje się, że to symptom choroby toczącej instytucję konserwatorskiego urzędu miejskiego. Tak jak postępuje się z małymi rzeczami, tak samo z większymi. Na to przykładów jest wiele.
Kto ponosi odpowiedzialność - czy się tego dowiemy? W tym momencie spada ona na szefową urzędu, czyli panią Hawrylak.
Entenmark
Entenmark (12:31)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz