12 września 2011
|
Kongres miał obfitą prasę i nie ma co tu z nią konkurować. Oprócz codziennych wydań, niektóre gazety przygotowały dodatki specjalne (GW, Polityka).
A w niedzielę, na zamknięciu kongresu (zamykali go trzej politycy: klaszczący minister Zdrojewski i dyrektor generalny Komisji Europejskiej Jan Truszczyński oraz nie klaszczący prezydent Dutkiewicz, któremu może spodnie przeszkadzały w klaskaniu, bo potem przy mównicy publicznie zwracał na to uwagę, że musi je sobie poprawić, zanim zacznie przemawiać) pojawiło się już pierwsze podsumowanie.
W swym zgrabnym, jak zwykle, przemówieniu minister kultury wykorzystał dostarczone mu, jak rzekł "kwadrans temu", czyjeś notatki sumujące poszczególne panele dyskusyjne, i oparł na nich diagnozę stanu kultury w Europie i prognozy na przyszłość. Nie wydaje mi się jednak, że formuła kongresu i samych tych paneli pozwalała na to. Co innego jednak raczej swobodne rozmowy i prezentacje postaw i doświadczeń, z którymi mieliśmy do czynienia, niż dyskusje i analizy, mające stanowić podstawę diagnoz i prognoz. Sam minister zdziwiony był tym, że wyczytał w notatce z panelu "Zagubieni w kulturze" tezę o tym, że sztuka nie może być krytyczną. No cóż, to było odosobnione zdanie raczej egocentrycznego Jana Fabre, wygłoszone może w kierunku i pod adresem innego panelisty, Krzysztofa Wodiczko. Czy można je zatem uznać za prawdziwy wynik tej debaty?
Kongres jest jednak niewątpliwym sukcesem. Sukcesem naszego miasta, Polski, Unii i kultury oczywiście. Skierowany ku przyszłości swą formułą, ku młodym i z młodymi (pół tysiąca młodych i jeszcze młodszych wolontariuszy!). Pozbawiony patosu i pompy, bez koturnów. Politycy obecni jedynie na otwarciu i w mniejszym jeszcze gronie na zamknięciu, a poza tym tylko w jakichś wyodrębnionych, żeby nie powiedzieć wyizolowanych, grupach dyskusyjnych.
Krytyka kongresu, jaką można usłyszeć lub wyczytać wynika z niezrozumienia jego formuły. To nie było jednak przede wszystkim spotkanie robocze specjalistów, na którym, jak w jakiejś komisji politycznej, czy mającej doprowadzić do porozumienia stron, wypracowuje się kompromis. Jako uczestnik szeregowy, który z własnej woli się tam znalazł, odbierałem to wielkie spotkanie jako platformę, na której każdy zainteresowany może zobaczyć, posłuchać co w trawie piszczy, a nawet zabrać głos w dyskusji. Prawdą jest, że czasu na pytania do panelistów nie było wiele, ale tak to w takiej formule bywa.
Jak zatem było na kongresie i co się działo poza tym, co w programach i opisach już jest i było napisane? Oto mój stronniczy rejestr.
Były koncerty muzyki najpoważniejszej - no bo z Pendereckim - albo też poważnej, ale jakby zniepoważnionej, czytaj zremiksowanej.
Było nadmierne skupianie zainteresowania na guru kongresowym.
Były rozmyślania.
Były dyskusje w małym gronie.
A niektórzy całkiem bujali w obłokach, ale to już pod koniec kongresu.
A Adamek, biedaczysko, przegrał z kretesem, acz z honorem.
Entenmark
|
niedziela, 15 stycznia 2012
Z kartonowego archiwum 63 (EKK - dzień czwarty i ostatni)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz