niedziela, 15 stycznia 2012

Z kartonowego archiwum 51 (Rodzina: kiczowate)


18 kwietnia 2011
Wiosna w pełni. Świat rozkwita. Poszedłem do ogrodu botanicznego. Dobrze jest mieć ogród botaniczny w mieście, w którym się mieszka. Chętnie odwiedzam ogrody botaniczne w innych miastach europejskich. Nasz ogród wrocławski, uniwersytecki ogród botaniczny ma swoje zalety i wady. Jest niezbyt duży, ale za to ma dosyć dawną tradycję, sięgającą w głąb XIX stulecia. Jego usytuowanie na obszarze na północ od dawnej wyspy katedralnej, na zasypanej odnodze odrzańskiej, pozwoliło na wykorzystanie jej fragmentów przy zakładaniu niecki wodnej. Graniczy zatem ogród od południa ze spokojnymi i cichymi rejonami seminarium  duchownego, katedry i kolegiaty Krzyża Świętego, które stąd pięknie i inaczej się prezentują. Jedynie widok elewacji domu im. Jana Pawła II psuje harmonię, a zwłaszcza ten jego narożnik, który ozdobiono kopią antycznej rzeźby, ustawionej tyłem do ulicy, przodem do konsumentów w restauracji wewnątrz.
 
Z dwóch pozostałych stron, od północy i wschodu, wdziera się niestety do ogrodu hałas z ruchliwych ulic. 
Bogactwa i różnorodności zebranych w ogrodzie gatunków roślin nie potrafię należycie ocenić. Jest ich dla oczu wystarczająco dużo i z satysfakcją ogląda się je wszystkie. Teraz np. kwitną różnorakie magnolie i nawet pachnie jedna z nich! Od zawsze jednak bardzo mnie w ogrodach botanicznych pociągały szklarnie i tzw. palmiarnie. Nie ma tych budynków wiele we wrocławskim ogrodzie, a te, które jeszcze są czynne nie przedstawiają się najlepiej. Co gorzej, od lat zamknięte są przynajmniej dwa, najwyższy (palmiarnia właśnie) i najniższy, w którym niegdyś można było oglądać leżące na wodzie potężne liście wiktorii królewskiej. Smutny to obecnie widok. 
  
Przez szyby palmiarni widać tylko wysuszone resztki roślin, a w drugim pawilonie straszą puste baseny. 
  
Na ścianie wisi tabliczka z zagadkowym napisem, informującym, iż ani remont, ani rozbiórka nie leży w gestii ogrodu botanicznego.
Można jednak podziwiać rozkwitające rośliny na zewnątrz. I tu jednak przybywa z każdym rokiem dodatków, które mają zapewne wzbogacić wrażenia, ale mnie dostarczają raczej negatywnych doznań estetycznych. Tak więc napawam się formami i kolorami świata roślin, by potem ranić oczy i zmysły o kształty w człowieczym umyśle powstałe, ludzką ręką wykonane i dyrektorską decyzją tam rozmieszczone. Z zaskoczenia atakują zza krzewu, żywopłotu lub z dalekiej perspektywy. Po pierwsze ich różnorodność. Nie wystarczyły drewniane (ławki, obudowy koszy na śmieci, formy "rzeźbiarskie", jak np. orzech włoski wielkości dyni rekordzistki), nie zatrzymano się na użytych rzeczach "znalezionych" (kamionkowe kadzie-zbiorniki na zlewki kuchenne, leżące wśród drzew jak antyczne amfory, czy ceramiczne figury z obtłuczonymi głowami i rękami, obrośnięte bluszczem pospolitym). W paru miejscach ustawiono kompozycje z nierdzewnego drutu, błyszczącego z daleka jak szkło, nazywane tu rzeźbami, które mają chyba konkurować z naturą. Przy nowych ławkach ustawiono kosze na śmieci, których kute i gięte oprawy mają - a jakże! - naśladować roślinne formy. 
  
Ich autor za bardzo przejął się jednak ideą secesji, której oszczędne jednak formy w ogrodzeniu można było powitać z uznaniem, gdy tu te wdzięczące się ku nam kosze są wykwitem kiczu i pleśnią brzydoty. Wreszcie w wielu miejscach ogrodu ustawiono kamienne, granitowe, jak przeważnie u nas, stoły z ławkami. Zastosowanie jednego wzoru "stylowego" wydawało się chyba zbyt ascetyczne, więc jest ich kilka. 
  
Są takie o brzegach obłamywanych, niby ukruszonych zębem czasu i siłą natury, a są i inne, z wyoblonymi krawędziami, jakby w otoczakach. Oj, nie natrudziła się przy tym myśl kamieniarza. Dla wybrednych są jeszcze ławki i stoliki z bejcowanego na ciemno drewna i z żeliwnymi nogami.
Jak się wrzuci sześć grzybów do barszczu, to wychodzi dziki barszcz (Heracleum Sosnowskyi), a ten, jak wiadomo jest strasznym chwastem, okrutnie parzy i zwalczyć go trudno.

Entenmark

Entenmark (00:56)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz